Tomasz Hońdo, CFA
Starszy Analityk Quercus TFI S.A.
Nowy prezydent zapowiada, że będzie rekordzistą w tworzeniu miejsc pracy w USA. Ale analiza wieloletniego cyklu stopy bezrobocia i stóp procentowych prowadzi do zupełnie odwrotnych wniosków.
Bądź na bieżąco! Zapisz się na NEWSLETTER
Historia USA pokazuje, że polityka, gospodarka i rynki finansowe przeplatają się ze sobą w dość ciekawy sposób. Jak w to wszystko wpisać się mogą rozpoczynające się rządy prezydenta Donalda Trumpa?
Powyborczy sondaż Instytutu Gallupa pokazuje, że Trump objął urząd z rekordowo kiepskimi notowaniami społecznymi – aż 55 proc. obywateli ma o nim negatywne zdanie, co jest wynikiem bez precedensu. Ale bez precedensu jest też styl bycia kontrowersyjnego polityka, który mimo oficjalnego objęcia fotela prezydenckiego nie porzucił swej aktywności na Twitterze.
W naszej analizie pochylimy się jednak na kwestią tego, w jaki sposób barwna prezydentura Trumpa wpisuje się w długofalowe cykle gospodarczo-giełdowe. Jeszcze przed wyborami zwracaliśmy uwagę na specyficzny cykl polityczny. Od początku lat 90. minionego wieku Stanami rządziło na przemian dwóch Republikanów (G. Bush, G. W. Bush) i dwóch Demokratów (B. Clinton, B. Obama). Czy to przypadkiem czy nie, na okres rządów prezydentów demokratycznych przypadły długotrwałe fale spadku bezrobocia, silne hossy giełdowe oraz (po początkowym przejściowym osłabieniu) znaczne umocnienie dolara. Pod tymi względami Barack Obama, który właśnie pożegnał się z fotelem prezydenta, może pochwalić się niemal powtórką sukcesów z ery Billa Clintona (to ten od sloganu „Gospodarka, głupcze!”): stopa bezrobocia najniższa od lat, dolar najmocniejszy od lat, indeksy giełdowe na szczytach. Zadziwiające podobieństwo!
Rys. 1. Akcje i dolar w trakcie kadencji kolejnych prezydentów USA
Źródło: Qnews.pl na podst. Federal Reserve
Daleki jestem od przypisywania tych sukcesów wyłącznie polityce Obamy, który zresztą objął rządy w wyśmienitym dla siebie punkcie cyklu – niemal idealnie w dołku bessy na Wall Street, a z tak niskiej bazy nietrudno o poprawę. Ponadto w porównaniu do Clintona pozostawił po sobie finanse publiczne w dużo gorszej kondycji.
Jeśli jednak w licznych podobieństwach Obama-Clinton kryje się faktycznie jakiś wielki długoterminowy cykl, to warto dalej iść tym tropem. W okresie rządów Republikanina George’a W. Busha, który przejął schedę po Clintonie odwróciły się wszystkie wcześniejsze pozytywne trendy: nadeszła bessa (a w II kadencji kolejna), osłabienie dolara i wzrost bezrobocia.
Rys. 2. Bezrobocie i stopy procentowe
Źródło: Qnews.pl na podst. Federal Reserve
I tu nie twierdzę, że to wyłącznie wina Busha juniora (o czym w dalszej części), ale widać tu pewien ciekawy mechanizm. Jeśli Trump, jako Republikanin, miałby na zasadzie tej analogii być Bushem-bis, to jego deklaracje o tym, że zostanie prezydentem, który stworzył najwięcej miejsc pracy, można włożyć między bajki. Wręcz przeciwnie, w okresie rządów Trumpa teoretycznie jest duże ryzyko odwrócenia się trendów na rynku pracy. Wystarczy przyjrzeć się dokładniej cyklowi, któremu od dekad podlega stopa bezrobocia. Obama pozostawił po sobie jedną z najdłuższych w historii fal spadku bezrobocia. W ciągu 86 (!) miesięcy stopa ta spadła z 10% do zaledwie 4,7% w grudniu. To już poziom określany przez ekonomistów jako „naturalny”, poniżej którego udawało się na przestrzeni ostatnich 50. lat zejść tylko parę razy i to dosłownie na chwilę. Aby spełnić swe obietnice, Trump musiałby więc chyba w tych warunkach zostać cudotwórcą. Sukcesem byłoby już samo utrzymanie tak niskiego bezrobocia w kolejnych latach. Paradoksalnie Trump może bardziej zaszkodzić, niż pomóc w realizacji tego celu, bo „przywracanie miejsc pracy do USA” w formie ceł zaporowych, to prosta droga do globalnej recesji na zasadzie reakcji odwetowych. „On bardzo chce wojny handlowej. A jeśli do niej dojdzie, sprzedaj wszystkie akcje” – skonkludował ostatnio znany inwestor i komentator Jim Rogers.
Wróćmy jednak do kwestii długości cyklu. Wspomniane 86 miesięcy cyklicznego spadku bezrobocia (oczywiście pomijając chwilowe wahania), to już teraz jedna z najdłuższych historycznie fal. Dłuższa była tylko jedna – ta z lat 90., czyli z okresu rządów … Clintona. Trwała 94 miesiące i doprowadziła do spadku bezrobocia do 3,8%. Do tego historycznego rekordu brakuje raptem … osiem miesięcy (licząc od grudnia).
Rys. 3. Stopa bezrobocia blisko dołka cyklu?
Źródło: Qnews.pl na podst. Department of Labor
Być może więcej czasu na chwalenie się swymi sukcesami daje Trumpowi analiza stóp procentowych. Działania Fedu miały prawdopodobnie kluczowe znaczenie w ramach pokazanego przez nas wielkiego cyklu politycznego. To Fed w dużym stopniu „sprezentował” bessę Bushowi za sprawą serii podwyżek stóp, która przekłuła bańkę spekulacyjną z czasów Clintona. W podobny sposób sprezentował mu zresztą także drugą bessę (2008). Za to Obamie dał spokój, rekordowo długo odwlekając w czasie rozpoczęcie podwyżek. Ale te podwyżki już się rozpoczęły i wiele wskazuje na to, że na przestrzeni roku będą kolejne.
Bez względu na to, czy lubimy Trumpa czy nie, trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do Obamy rozpoczyna on rządy w niefortunnym punkcie cyklu: według historycznych wzorców aż prosi się o odwrócenie trendu spadkowego stopy bezrobocia, w czym bardzo „pomogłaby” seria podwyżek stóp procentowych.
