Bądź na bieżąco! Zapisz się na NEWSLETTER
Dzisiaj szczypta ciekawych statystyk rzucających nowe światło na tegoroczne wyczyny WIG-u. W poniedziałek (przed wtorkową korektą) indeks wspiął się na poziom o 26% wyższy, niż na koniec ub.r. Jak ta imponująca stopa zwrotu wygląda z historycznego punktu widzenia?
Widać, że tegoroczne osiągnięcia są najlepsze od pięciu lat (a niewiele brakuje, by były najlepsze od ... ośmiu), co jest efektem głównie tego, że w tym roku WIG nadrabia zaległości względem rynków rozwiniętych. Czy oznacza to, że lepiej już być nie może? Owszem, teoretycznie może - przecież w latach wielkiej hossy 2003-2007 stopy zwrotu były jeszcze wyższe.
Ale jest też druga strona medalu. Bieżący rok jest zadziwiający pod tym względem, że brakuje ... korekt spadkowych. O fenomenie tym pisaliśmy już odnośnie rynków zagranicznych, teraz czas na nasz rodzimy. Do tej pory w najgorszym momencie WIG tracił raptem ok. 4% względem poprzedzającego szczytu. To niezwykle mały zasięg spadku z historycznego punktu widzenia.
Zauważmy, że w niemal wszystkich latach normą było pojawienie się dwucyfrowej korekty, nawet w trakcie największej hossy (2003-2007). Nawet w najspokojniejszym jak do tej pory 2014 roku WIG w którymś momencie stracił 9%.
Co to oznacza w praktyce? Może to być sygnał, że im bliżej roku, tym większe będzie prawdopodobieństwo pojawienia się głębszej korekty na GPW.
Jak to wszystko ze sobą pogodzić? Wygląda na to, że nie ma statystycznych przeszkód, by WIG jeszcze powiększył skalę tegorocznej zwyżki (aż prosi się o atak na rekord wszech czasów z 2007)...
... ale w ostatnich miesiącach roku trzeba będzie się liczyć z dużo większą zmiennością / głębszymi korektami (przypomnijmy, że w okolicach listopada wypada teoretyczny szczyt cyklu 40-miesięcznego).