Chcesz być na bieżąco? Zapisz się na NEWSLETTER
W sierpniu-wrześniu kilkakrotnie zwracaliśmy uwagę (np. tutaj) na podobieństwo obecnej sytuacji na globalnych rynkach do tej z 1998 roku, kiedy amerykański S&P 500 mocno skorygował się ze szczytów hossy, podczas gdy indeks rynków wschodzących pod wpływem obaw przez kryzysem zszedł do poziomów najniższych od lat. Na półmetku października sprawdźmy co pozostało z tej analogii. Tradycyjnie odwołajmy się do naszego ulubionego wskaźnika RSI pokazującego przegrzanie/schłodzenie koniunktury, tyle że wg danych miesięcznych (wówczas łatwo zdać sobie sprawę z tego, w jakim punkcie cyklu jesteśmy).
Jak widać, analogia z rokiem 1998 jak na razie (wg stanu na połowę października) utrzymuje się. Rynki wschodzące dynamicznie wychodzą ze stanu wyprzedania (gdzie historycznie opłacało się kupować). Jednocześnie odbija się też (ale mniej dynamicznie) RSI dla rynku amerykańskiego, mimo że wcześniej nie zszedł tak nisko - także tu utrzymane jest podobieństwo z rokiem 1998.
Co dalej? Jeśli zakładać dalszą powtórkę z historii, to należałoby oczekiwać, że kres cyklicznej fali wzrostowej na emerging markets dobiegnie końca dopiero, gdy miesięczny RSI zawędruje gdzieś w okolicę 65 pkt. Z nieco ponad 40 pkt. do tego pułapu obecnie jest jeszcze długa droga do przebycia. Zauważmy, że w kulminacyjnym etapie hossy na przełomie lat 1999/2000 wskaźniki dla obu rynków zrównały się (na dość wysokich poziomach) i dopiero wtedy należało zacząć się bać.
Jak już wcześniej argumentowaliśmy, analogię z rokiem 1998 wspierają podobieństwa fundamentalne:
- w klasycznym cyklu koniunkturalnym ostatnim etapem hossy są typowo wzrosty na rynkach wschodzących/surowcowych - na razie tej fazy jeszcze nie było;
- nie mieliśmy jeszcze serii podwyżek stóp procentowych w USA, a to właśnie one wykoleiły ostatnie dwie hossy w USA i na świecie.
