Bądź na bieżąco! Zapisz się na NEWSLETTER
W ostatnich dniach pojawiły się bardzo krytyczne głosy na temat poziomu wycen amerykańskich akcji. Do debaty włączyli się rynkowi "guru" tacy jak miliarderzy Stanley Druckenmiller, wg którego stosunek zysku do ryzyka na Wall Street jest obecnie wyjątkowo niekorzystny, czy też David Tepper, który ocenia, że mamy do czynienia z drugim po bańce internetowej przewartościowaniem amerykańskich akcji. Do debaty włączył się nawet prezydent Trump, w jednym z niezliczonych tweetów zarzucając krytycznym miliarderom chęć manipulacji rynkiem...
Rynkowi "guru" nie odnieśli się do konkretnych wskaźników wyceny, ale można przypuszczać, że mają na myśli np. prognozowany P/E, czyli cenę do prognozowanych zysków spółek. W kwietniu wskaźnik zawędrował do poziomu wcześniej widzianego tylko w okresie bańki internetowej (w maju zaczął nieco spadać).
Warto jednak odnotować, że argumenty używane w debacie na temat potencjalnej drożyzny na Wall Street wcale nie są jednoznaczne. Przykładowo często cytowany wskaźnik CAPE stworzony przez noblistę, prof. Shillera w okresie bańki internetowej, od poziomów z owej bańki jest bardzo daleko. De facto bliżej mu raczej do wieloletniej średniej niż wysokich pułapów.
CAPE (Cyclically-Adjusted P/E) to wskaźnik P/E bazujący na uśrednionych zyskach spółek z ostatnich 10. lat, skorygowanych o inflację.
Przypominamy również, że na wielu innych rynkach, w tym na GPW, poziom wycen nie tylko nie jest wysoki, lecz wręcz ... bardzo niski.
Reasumując, w debacie na temat poziomu wycen na Wall Street pojawiły się ostatnio bardzo krytyczne głosy. Podkreślmy jednak, że wnioski w ogromnym stopniu zależą od tego, który wskaźnik weźmie się pod uwagę.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie stanowi oficjalnej rekomendacji Quercus TFI S.A.