Bądź na bieżąco! Zapisz się na NEWSLETTER
Indeks cen nieruchomości mieszkaniowych (House Price Index, HPI) w Polsce urósł w III kwartale 2017 r. o 1%, do poziomu najwyższego od połowy 2011 roku - wynika z analizy najświeższych danych Eurostatu.
Niestety indeks Eurostatu ma w przypadku Polski krótką historię (sięgającą zaledwie 2010 roku). Z obejmujących znacznie dłuższy okres danych NBP - w dużym stopniu spójnych z HPI - wynikałoby, że jeszcze trochę brakuje do historycznego rekordu z 2008 roku.
Niemniej trend wzrostowy widoczny na polskim rynku nieruchomości od czterech lat wpisuje się w podobną tendencję panującą w całej Unii Europejskiej. Różnica jest taka, że w skali UE indeks HPI (będący średnią dla poszczególnych krajów) od kilku kwartałów bije rekordy wszech czasów.
Czy takie tempo zwyżki nie oznacza przypadkiem, że na rynkach nieruchomości mamy kolejną bańkę spekulacyjną, taką jak ta, która pękła w 2008 roku, w okolicach globalnego kryzysu finansowego? Taka teza jest kusząca, ale chyba jeszcze nieuzasadniona. Wygląda na to, że ceny mieszkań/domów nie są jeszcze tak wysokie w porównaniu np. ze stawkami czynszu (to coś w rodzaju odpowiednika giełdowego wskaźnika cena/zysk). Aby ten współczynnik osiągnął w skali całej UE rekordowe poziomy sprzed ponad dziesięciu lat, ceny musiałyby rosnąć w takim tempie jeszcze przez mniej więcej rok.
Indeks cen mieszkań/indeks cen najmu w UE/strefie euro
Bez wątpienia jednym z czynników wspierających hossę w nieruchomościach są - obok ożywienia gospodarczego i najlepszych od lat nastrojów konsumentów - rekordowo niskie stopy procentowe, zarówno w strefie euro, jak i w Polsce. Zdają się to potwierdzać wyliczenia NBP. Najem mieszkań w największych miastach jest rekordowo opłacalny w porównaniu z niskim oprocentowaniem lokat bankowych.
Reasumując, ceny na rynkach nieruchomości mieszkaniowych w Europie, a w tym i w Polsce, są w wyraźnych trendach wzrostowych, co ciekawie koresponduje z sytuacją na rynkach akcji oraz trwającym ożywieniem gospodarczym i rekordowo niskimi stopami procentowymi. Jednocześnie nie dostrzegamy jeszcze symptomów bańki spekulacyjnej, choć przy takim tempie wzrostu cen za jakiś czas (za rok?) ta diagnoza może się zmienić.